środa, 31 marca 2010

Kobieca zaradność

Pot cieknie mi po ... plecach, ale jestem z siebie strasznie dumna. A z takiej to oto przyczyny, że udało mi się , załatwić drewno na opał z budowy od przemiłego sąsiada, a przy okazji pozbyłam się sterty gruzu, która uzbierała się po wyburzeniu ściany kuchennej. Hura, hura!!! Pewnie dla wielu osób to nic szczególnego, ale dla nie to prawdziwy sukces. Pozornie jestem osobą odważną, pewną siebie i zaradną. Jednak mało osób wie, że przeżywam straszny stres, jak mam  cokolwiek załatwić w banku, czy urzędzie. Dostaje przysłowiowej wysypki, jak muszę gdzieś zadzwonić i zapytać o coś. Nie potrafię, nie lubię, nie wiem? Zawsze szukam jakieś wymówki lub wyręczam się Darkiem :). Ale dziś stanęłam na wysokości zadania. Stwierdziłam, że nic nie tracę, a nawet mogę wiele zyskać. Podpytałam robotników z budowy sąsiada czy nie zmieściłoby się "trochę" mojego gruzu do ich kontenera - oczywiście pomogłabym w załadunku i dorzuciła się do kosztów utylizacji. Zawsze wyszłoby mi taniej, niż zamawianie osobnego kontenera.  Panowie podśmiewali się tylko pod nosem i powiedzieli "pomyślimy". Nie jest źle - pomyślałam; nie wyśmiali mnie, nie odmówili, więc jest jakaś nadzieja! W oczekiwaniu na decyzję budowlanego konsylium zabrałam się za porządki w ogrodzie. W między czasie napatoczył się sąsiad - szef całego przedsięwzięcia; wymiana uprzejmości, krótka relacja z postępów prac i tak od słowa do słowa podpytałam co zamierza zrobić z drewnem, które pozostało mu z budowy - kantówki, legary, deski szalunkowe, palety, cała masa zdrowego drewna, które można wrzucić do kotła i ogrzać dom w zimne wiosenne czy jesienne noce. Aż oniemiałam z zachwytu, gdy sąsiad zakomunikował : "bierz Pani co chcesz, bo wszystko idzie dziś na wywóz". No więc złapałam rękawice, taczkę i przytargałam ile mi sił starczyło.  Robotnicy w prawdzie oferowali swoją pomoc, ale postanowiłam, że nie będę ich odrywać od własnej pracy -  wiem, że i tak mają spore opóźnienie. "Po maluśku, powoluśku", ale dam radę sama!!!  W prawdzie sporo jeszcze zostawiłam Darkowi do przewiezienia, ale wykonałam kawał dobrej męskiej roboty :D.
Ledwo co zdążyłam otrzeć pot z czoła, a ekipa robotniczo-budowlana zawitała do moje bramy i w szaleńczym tempie rozpoczęła załadunek gruzu . Panowie pomimo iż, już nie nastoletni ;), mieli niesamowitą werwę do pracy. Raz, dwa i cały podjazd uprzątnięty :). "No ładnie! Teraz jak mi wystawią rachunek, to chyba zemdleje..." - pomyślałam. Ale dzielnie maszeruję do kierownika budowy - w normalnych okolicznościach ubrałabym się nieco stosowniej :), zrobiła lekkie makijaż i wypachniła - a nóż skruszy to męskie serce ;). Ale nie było na to czasu - polazłam więc w brudnym stroju ogrodowym, z rozwichrzoną fryzurą i potem na czole... ale za to z płomiennym uśmiechem :). Musiałam chyba się rewelacyjnie zaprezentować :D, bo Panowie na pytanie "ile kosztuje nie ta przyjemność", bąkali coś pod nosem, spoglądali w ziemię i aż szefuncio wyszeptał "taką małą poprosimy " . Trzeba było tak od razu Panowie - pić Wam się chce i tyle !!! :D.
Biznes ubity - "wilk syty i owca cała" :) .

Teraz siedzę w domku, popijam ciepłą herbatkę i czuję, jak wszystkie mięśnie dają o sobie znać. Już nie mogę się doczekać co powie Darek, jak przyjedzie z pracy. Całe zamieszanie odbyło się bez jego wiedzy :o
.
O właśnie podjechał... uciekam nastawić wodę na chińszczyznę :D. 

2 komentarze:

Zula pisze...

"Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle" ;) Świetnie załatwiłaś.
Pozdrawiam

aagaa pisze...

No,miło tak odpocząć po takim pracowitym dzionku!!
Świetnie wszystko załatwiłaś!
Pozdrawiam