czwartek, 4 marca 2010

Dni coraz dłuższe...

Dzisiejszy dzień rozpoczął się cudownie - obudziła mnie jasność i szczebiot ptaków :). Po miesiącach szarości, była to boska odmiana :).  I choć na dworze panował straszny ziąb, poczułam że wiosna zbliża się wielkimi krokami. 
Zachwycona tym faktem, postanowiłam zamocować na ogrodzie sznurki i rozwiesić pierwsze w tym roku pranie :D.  
Jestem wielbicielką prania suszonego na świeżym powietrzu. Uwielbiam nie tylko sam jego zapach, ale także rozciąganie go na sznurkach :). To chyba jakaś skaza rodzinna, bo od kiedy pamiętam, lubiłam pomagać mamie w wieszaniu prania, a dziś Tosiek, aż się rwie do tej czynności. Lubi podawać odzież i klamerki, ale najbardziej lubi przejażdżki w  koszu na bieliznę :) Gdy był malutki i nie potrafił jeszcze chodzić, nie wiedziałam jak poradzić sobie z zabraniem na ogród kosza z praniem i dziecka na ręku za razem. Zatem wpadłam na pomysł... wkładania go do kosza z bielizną :). Siedział grzeczniutko, majsterkował wśród klamerek, a od czasu do czasu testował walory smakowe naszej trawy. Zawsze na koniec, ciągnęłam kosz po trawie, udając lokomotywę ciągnącą wagonik. I tak nam pozostało do dziś :D.
Oczywiście pranie nie wyschło - muszę dosuszyć je w domu... ale może za kilka tygodni, nie będzie już takiej potrzeby.....



Szczerze wierzę w to, bo w lesie leży już coraz mniej śniegu, na brzegach jeziora zaczyna topnieć lód, gałązki drzew puszczają pąki, a w oddali rozbrzmiewa odgłos pojedynczo powracających dzikich gęsi. 
Nie jestem znawcą przyrody, ale 4lata mieszkania w Puszczy, nauczyły mnie, że odlatujące gęsi to znak mającego nastąpić oziębienia, a nadlatujące to zwiastun ocieplenia.  Mam nadzieję, że tak będzie  i tym razem.


Gdy mieszka się w tak wyjątkowym  miejscu, nie trudno też zauważyć, że dni stopniowo stają się coraz dłuższe. 
Do niedawna o godz. 17, za oknem panował mrok; a raczej ciemności egipskie, gdyby nie fakt, że mamy zainstalowane lampy ogrodowe. W prawdzie codziennie chodziliśmy na wieczorne, rodzinne spacerki, ale niezbyt daleko i to w asyście latarek.  Dziś udało się nam zawędrować nieco dalej i to w świetle dnia :). Hura, hura! (jak powiada Tosiek)
Już nie mogę doczekać się dni, gdy śniegi całkowicie zelżeją, a wieczorne mrozy odstąpią. Wtedy odkurzymy swoje rowery i pomkniemy " poprzez lasy, poprzez pola"  na ukochanych dwóch kółkach. Świat z perspektywy roweru wygląda zupełnie inaczej!  A wieczorkiem, po ułożeniu Tośka do snu, zasiądziemy na tarasie i przy blasku zachodzącego słońcu, będziemy sączyć herbatę i snuć plany o rozbudowie domu...

Och rozmarzyłam się... 
...i o mały włos nie przypaliłam bułeczek .
Byłaby to wieeelka szkoda, bo bułeczki maślane z rodzynkami (z przepisu wyszperanego na blogu dorotus76 ), to smakołyk całej rodzinki.

   
Bułeczki świetnie smakują na śniadanie, posmarowane powidłami lub konfiturą.

Ale także same, jako słodki dodatek do kawy, herbaty czy jogurtu naturalnego, smakują wyśmienicie.


Czyż nie wyglądają apetycznie?

Oto przepis:
  • 150 g masła
  • 500 ml mleka
  • 50 g drożdży
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 100 - 150 g cukru
  • około 0,9 kg mąki pszennej
  • 200 g rodzynek
  • 1 jajko - do posmarowania
roztapiamy w garnuszku tłuszcz i dodajemy mleko; lekko podgrzewamy całość(do 37 stopni);
odrobinę płynu odlewamy do misy i rozrabiamy w niej drożdże; 
dodajemy pozostały płyn, sól, cukier i 3/4 przygotowanej porcji mąki - wyrabiamy ciasto i dodajemy resztę mąki; 
ciasto jest dobrze wyrobione, gdy łatwo odchodzi od ścianek naczynia;
zostawiamy do wyrośnięcia - ma podwoić objętość;
następnie wyrabiamy jeszcze raz  dodając rodzynki.
formujemy gładkie i równe kulki (około 70 g każda lub mniejsze); ja robię takie maluszki do kawki;
układamy na blaszce i odstawimy do napuszenia na około 20 - 30 minut.;
kiedy podrosną smarujemy je roztrzepanym jajkiem i wkładamy do piekarnika na około 10 minut w temperaturze 220ºC


z przepisu wychodzi około 25-30 bułeczek (w zależności od wielkości) - nawet dla takich łakomczuszków jak my,  to dużo; a że niestety pieczywo drożdżowe szybko się starzeje, bułeczki po wystudzeniu, dzielę na porcje i mrożę; 
nawet po kilku dniach odpieczone w piekarniku, smakują wybornie;
  

Nie pozostaje mi zatem nic innego,  jak życzyć:  Smacznego!

2 komentarze:

sparrow pisze...

Witaj. Chętnie zjadłabym taką bułeczkę:)Muszę przyznać że bardzo ciekawie zapowiada się Twój Blog więc pewnie jeszcze tu wpadnę na kawkę:) Pozdrawiam

Jagusia pisze...

Dziękuje za pierwszy komentarz :* i zapraszam częściej:) Pozdrawiam