środa, 31 marca 2010

Kobieca zaradność

Pot cieknie mi po ... plecach, ale jestem z siebie strasznie dumna. A z takiej to oto przyczyny, że udało mi się , załatwić drewno na opał z budowy od przemiłego sąsiada, a przy okazji pozbyłam się sterty gruzu, która uzbierała się po wyburzeniu ściany kuchennej. Hura, hura!!! Pewnie dla wielu osób to nic szczególnego, ale dla nie to prawdziwy sukces. Pozornie jestem osobą odważną, pewną siebie i zaradną. Jednak mało osób wie, że przeżywam straszny stres, jak mam  cokolwiek załatwić w banku, czy urzędzie. Dostaje przysłowiowej wysypki, jak muszę gdzieś zadzwonić i zapytać o coś. Nie potrafię, nie lubię, nie wiem? Zawsze szukam jakieś wymówki lub wyręczam się Darkiem :). Ale dziś stanęłam na wysokości zadania. Stwierdziłam, że nic nie tracę, a nawet mogę wiele zyskać. Podpytałam robotników z budowy sąsiada czy nie zmieściłoby się "trochę" mojego gruzu do ich kontenera - oczywiście pomogłabym w załadunku i dorzuciła się do kosztów utylizacji. Zawsze wyszłoby mi taniej, niż zamawianie osobnego kontenera.  Panowie podśmiewali się tylko pod nosem i powiedzieli "pomyślimy". Nie jest źle - pomyślałam; nie wyśmiali mnie, nie odmówili, więc jest jakaś nadzieja! W oczekiwaniu na decyzję budowlanego konsylium zabrałam się za porządki w ogrodzie. W między czasie napatoczył się sąsiad - szef całego przedsięwzięcia; wymiana uprzejmości, krótka relacja z postępów prac i tak od słowa do słowa podpytałam co zamierza zrobić z drewnem, które pozostało mu z budowy - kantówki, legary, deski szalunkowe, palety, cała masa zdrowego drewna, które można wrzucić do kotła i ogrzać dom w zimne wiosenne czy jesienne noce. Aż oniemiałam z zachwytu, gdy sąsiad zakomunikował : "bierz Pani co chcesz, bo wszystko idzie dziś na wywóz". No więc złapałam rękawice, taczkę i przytargałam ile mi sił starczyło.  Robotnicy w prawdzie oferowali swoją pomoc, ale postanowiłam, że nie będę ich odrywać od własnej pracy -  wiem, że i tak mają spore opóźnienie. "Po maluśku, powoluśku", ale dam radę sama!!!  W prawdzie sporo jeszcze zostawiłam Darkowi do przewiezienia, ale wykonałam kawał dobrej męskiej roboty :D.
Ledwo co zdążyłam otrzeć pot z czoła, a ekipa robotniczo-budowlana zawitała do moje bramy i w szaleńczym tempie rozpoczęła załadunek gruzu . Panowie pomimo iż, już nie nastoletni ;), mieli niesamowitą werwę do pracy. Raz, dwa i cały podjazd uprzątnięty :). "No ładnie! Teraz jak mi wystawią rachunek, to chyba zemdleje..." - pomyślałam. Ale dzielnie maszeruję do kierownika budowy - w normalnych okolicznościach ubrałabym się nieco stosowniej :), zrobiła lekkie makijaż i wypachniła - a nóż skruszy to męskie serce ;). Ale nie było na to czasu - polazłam więc w brudnym stroju ogrodowym, z rozwichrzoną fryzurą i potem na czole... ale za to z płomiennym uśmiechem :). Musiałam chyba się rewelacyjnie zaprezentować :D, bo Panowie na pytanie "ile kosztuje nie ta przyjemność", bąkali coś pod nosem, spoglądali w ziemię i aż szefuncio wyszeptał "taką małą poprosimy " . Trzeba było tak od razu Panowie - pić Wam się chce i tyle !!! :D.
Biznes ubity - "wilk syty i owca cała" :) .

Teraz siedzę w domku, popijam ciepłą herbatkę i czuję, jak wszystkie mięśnie dają o sobie znać. Już nie mogę się doczekać co powie Darek, jak przyjedzie z pracy. Całe zamieszanie odbyło się bez jego wiedzy :o
.
O właśnie podjechał... uciekam nastawić wodę na chińszczyznę :D. 

wtorek, 30 marca 2010

Jarmark Wielkanocny

Cały dom zalega w warstwach pyłu.. Ściany czekają na gipsowanie i malowanie. Przed nami zabudowa sprzętu AGD, który sobie sprawiliśmy:),  a wraz z nią wymiana starych szafek kuchennych na kuchnie murowaną :). Strasznie się cieszę, ale całymi dniami chodzę po domu ze ścierą i marudzę, że wszędzie jest bałagan. Tu pył, tam młotek, śrubki, kawałki nidy... i w tym wszystkim dwa duże psy i dwuletnie dziecko :D. Po prostu cudownie!!! Świadomość, że do świąt nie zakończymy prac remontowych sprawiła, że postanowiliśmy trochę odpuścić i nieco się zrelaksować. 
W niedzielne południe wybraliśmy się do Muzeum Rolnictwa w Szreniawie, gdzie odbywał się doroczny Jarmark Wielkanocny.
 Na uczestników czekała gama atrakcji - m.in tańce i przyśpiewki ludowe w wykonaniu kapel młodzieżowych i seniorów. 

Z rozkoszą podziwiałam Panie i Panów w jesieni życia, radośnie pląsających po scenie.


Myślę, że wielu młodych ludzi może pozazdrościć Im wigoru i pasji.

... na zwiedzających czekał ogrom kramików kuszących przepięknymi ozdobami,  stroikami, wyrobami wikliniarskimi



...bogactwo ciesielstwa artystycznego...




... drewniane kurki, koguciki czy boćki, które bardzo przykuły moją uwagę...




na amatorów wiejskich klimatów(  a ja zdecydowanie do takich należę !!!),  czekało  jeszcze wiele atrakcji...




...ale o tym dopiero jutro, bo dziś padam ze zmęczenia...

czwartek, 25 marca 2010

Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma...

Kilka dni temu,  minęły dokładnie 4-lata , od chwili kiedy na stałe sprowadziliśmy się do naszego wymarzonego gniazdka.
Jak dziś pamiętam pierwsze wspólne śniadanie, obiad i pierwszą noc w naszym domu - tego chyba nigdy nie zapomnę - było tak strasznie zimno, że spaliśmy w dresach, pod dwoma kołdrami i w towarzystwie psa w stopach... W pokoju grzał piecyk gazowy, piece akumulacyjne, a termometr jak zaklęty, cały czas pokazywał 4 stopnie :D.  Ale wówczas temperatura otoczenia nie maiała znaczenia. Najważniejsi byliśmy my i nasze cztery kąty. Rozgrzewało nas szczęście i ... ciągłe bieganie po drewno do kominka :).

Z czasem emocje opadły, rodzina powiększyła się - z opcji 2 + 1 czyli dwoje ludzi i pies, przeistoczyliśmy się w 3 + 2 czyli troje ludzi i dwa psy :). Sama wizja posiadania własnych murów i skrawka ziemi przestała nam wystarczać.
Zaczęliśmy snuć plany o modernizacjach, przebudowach, aż po 4 latach doszliśmy do wniosku, że ... chyba najlepiej będzie zburzyć stare mury i w oparciu o ich fundamenty, wznieść nasz nowy, drewniany dom :D. Pomyślałby ktoś, że to szaleństwo. Że mogliśmy od razu kupić drewnianą chałupę lub sama ziemię. Ale prawda jest taka, że cena nieruchomości była bardzo atrakcyjna, dom zdolny do zamieszkania od zaraz a okolica przepiękna. 
Ani przez moment nie żałujemy tej decyzji! 
Ale teraz potrzebujemy zmian.
Jako córka rodziny krawieckiej ;) wiem, że łatwiej uszyć coś od nowa niż przerabiać stare łachy. Choć przeróbki dają dużo satysfakcji,  jednocześnie bardzo ograniczają możliwości i wielokrotnie zawyżają koszty...
Zatem zapadła decyzja - budujemy dom :).

Niestety życie ma to do siebie, że weryfikuje nasze plany i zmusza do szukania nowych rozwiązań.
Tak też i stało się w naszym przypadku. Ostatnie tygodnie pokazały nam, że do wizji drewnianych domów, musimy jeszcze sporooo poczekać :(.
No cóż przynajmniej będziemy mieli więcej czasu na przemyślenie pewnych kwestii architektonicznych i technologicznych. Ma nadzieję, że  wyjdzie nam to na dobre, a nasza drewniana chatka będzie dopracowana w każdym detalu. Jak mawiają "prawdziwy dom rodzi się z czasem;  tworzą go ludzki śmiech, pot i łzy". Ufam, że tak właśnie będzie w naszym przypadku :)

Jednak czekając na ziszczenie się naszych marzeń, trzeba jakoś mieszkać :) .  Do tej pory wstrzymywaliśmy się z większymi remontami, gdyż cały czas mieliśmy wizje "budowy". A szkoda inwestować pieniądze i czas w coś co ma wkrótce ledz w  gruzach. No a że przyjdzie nam czekać co najmniej kolejny rok, postanowiliśmy uczynić nasze otoczenie nieco estetyczniejszym i bardziej funkcjonalnym. W mojej wizji, sercem domu jest kuchnia - duża kuchnia z kaflowy piecem kuchennym i stołem, przy  którym spotyka się cała rodzina podczas codziennych posiłków :). Niestety nasza kuchnia jest dość mała do tego zamknięta... Ale dla nas nie ma rzeczy niemożliwych....  Do akcji wkroczyła brygada robotnicza w składzie : Dariusz i Antoni N. wyposażeni w młoty i przecinaki. Trochę pyłu, kurzu, nieco hałasu i już mam kuchnie otwartą na pokój dzienny :). Choć mury są jeszcze nie wykończone, trzeba poprowadzić nową instalację elektryczną, pomalować ściany i takie tak  drobiazgi :). Ja już delektuje się przestrzenią i wspólnymi posiłkami przy kuchennym stole oraz obmyślam jakie kolory i wzory tkanin wybrać do mojej nowej, choć starej kuchni :).

sobota, 13 marca 2010

Sprzątanie i szybkie danie...

Za oknem szaro buro, pada deszcz ze śniegiem. Znikome szanse na spacer :(.  Może i dobrze, bo tak się u nas przyjęło, że sobota to dzień generalnych porządków. 
Moi chłopcy na widok miotły i ściery, ulotnili się niczym kamfora. Choć zazwyczaj staramy się wszyscy włączać w prace domowe, są i takie dni, że wolę aby nie wchodzili mi w paradę i nie odciągali ciągłym ..."gdzie jest wiadro?", " gdzie jest miotła?"... "mamo soczek chcę" i pach!  wchodzi jeden z drugim na świeżo umytą podłogę :D. 

Moi mężczyźni chyba wyczuli potrzebę chwili i oddali się pasji budowania garaży. A ja w tym czasie relaksowałam się ;) przy praniu, myciu naczyń i odkurzaniu. 
Po tygodniu przepełnionym leśnymi spacerami, zabawami z Tośkiem, gotowaniem obiadów, wieczornym robótkowaniem i czytaniem,  to miła odmiana ( hi, hi :).

Niestety nic co dobre nie trwa wiecznie . Po pewnym czasie moi budowniczy wypełzli z pokoju i zażądali strawy...

No cóż trzeba było coś szybko wymyślić i nie dać po sobie poznać, że zwyczajnie zapomniałam o obiedzie. Ja zadowoliłabym się kanapką lub sałatką, ale przecież chłopcy, tak ciężko pracowali, że potrzebują posiłku regeneracyjnego :D.   
Z uśmiechem powiedziałam : "Jak jesteście głodni zjedzcie jabłko lub marchewkę, a na obiadokolację zrobię pizzę... Możemy zabrać też colę i pójść na bajeczki..." . 
Nie zdążyłam dokończyć, a chłopcy salwowali "hura, hura!" :). 

Od tej pory Tosiek, niczym kierownik projektu "cola" , stał nade mną i pilnował, abym od słów, przeszła do czynów. Pomagał w posypywaniu pizzy serem i pieczarkami, ale przede wszystkim w wyjadaniu szyneczki :).

  W efekcie naszej wspólnej pracy powstała pyszna pizza z pieczarkami.


Podana oczywiście z posiekaną bazylią, oregano i w towarzystwie sosu czosnkowego ... palce lizać...

 A oto sekret pysznego smaku :

 ciasto wg przepisu:
SKŁADNIKI:
 1 i 3/4 szklanki mąki 
1/2 szklanki letniej wody
20 gram drożdży
1/2 łyżeczki soli
1/2 łyżeczki cukru
2 łyżki oliwy

PRZYGOTOWANIE:
1. Z 1/4 szklanki wody, cukru, 2 łyżeczek mąki i drożdży zrobić rozczyn i pozostawić do wyrośnięcia
2. W tym czasie można przygotować piekarnik i uszykować składniki na nadzienie
3. Mąkę przesiać do miski , dodać sól, olej, resztę wody i wyrośnięte drożdże. Wyrabiać ciasto do momentu, aż zacznie odchodzić od rąk i stanie się puszyste.
4. Dużą blachę posmarować tłuszczem i posypać mąką. Ciasto cienko rozwałkować nadając kształt koła. Brzegi ciasta można wyłożyć startym serem i zawinąć. Środek posmarować sosem pomidorowym i posypać nadzieniem
5. Piec ok 8-10 minut w temperaturze 220-240 stopni.



nadzienie:
pieczarki, szyneczka, starty żółty ser do zapiekania i co kto lubi...lub ma pod ręką, 
ale przede wszystkim sos pomidorowy, którym smarujemy spód pizzy i stosujemy zamiast ketchupu; 

sos pomidorowy : dużą cebulę drobno pokroić, a następnie zeszklić na patelni, zalać krojonymi pomidorami w puszcze, dodać szczyptę soli, garść świeżo posiekanej bazylii, oregano, tymianku itp. ; gotować, aż do uzyskania dość gęstej konsystencji, ale nie za długo, aby nie rozgotować kawałków pomidorów;

sos czosnkowy:  miłością do czosnkowego specyfiku zaraziła mnie moja przyjaciółka Nina :); po wielu eksperymentach stworzyłam "swoją" recepturę sosu czosnkowego:  do tradycyjnego przepisu, w którym stosujemy jogurt naturalny typu bałkańskiego, majonez(koniecznie  dobrej firmy), posiekany lub starty czosnek, dodaję szczyptę cukru, odrobinę soku z cytryny,  garść posiekanego kopru i kilka listków świeżo zerwanej i drobno posiekanej mięty; sos nie tylko nabiera wyjątkowego, delikatniejszego smaku, ale i zapewnia lepsze trawienie :P - zapobiega "wyziewom czosnkowym " ;)
jak to mówi mój znajomy " sos jest bardziej kobiecy" :); 

Wieczór upłynął pod znakiem pizzy, coli i bajeczek z Byby Chanel. 
Po raz kolejny przekonałam się, że do szczęście nie potrzeba wiele :D. 

Pochwalę się jeszcze małym bukiecikiem, jaki sobie poskładałam na półeczce w jadalni ...



Wiosna, wiosna... tylko skąd się wziął ten śnieg na tarasie ? 
Już wiem... to takie "łzy" Pani zimy, której żal, że po miesiącach wspólnie spędzonych, musi od nas odejść :D. 


czwartek, 11 marca 2010

Dzień pełen wrażeń...

Wstaliśmy wcześnie rano (jak dla mnie i Tośka, to nawet baaardzo wcześnie rano :D). Ubraliśmy się ciepło i wyruszyliśmy w drogę do Gniezna.
To zaledwie 25 km drogi,  a więc taka sama odległość, jaka dzieli nas od Poznania.  Ale właśnie w Gnieźnie - kolebce polskości... mieliśmy umówioną wizytę u mechanika samochodowego. W prawdzie Darek mógł sam jechać, ale zdecydowaliśmy, że będzie raźniej  całą rodzinką :).

Zamiast bezczynnego oczekiwania, skorzystaliśmy z słonecznego, choć nieco mroźnego przedpołudnia i wyprawiliśmy się na spacer po gnieźnieńskiej starówce.


Potem zwiedzanie katedry gnieźnieńskiej i towarzyszących jej zabudowań...


W pobliskim parku rozbrzmiewało złowieszcze "kra kra" ...


Wyposażeni w odpowiedni ekwipunek ...:)


zawędrowaliśmy nad brzeg jeziora, gdzie dokarmialiśmy wygłodniałe łabędzie i kaczki.



Po zaledwie dwóch godzinach otrzymaliśmy telefon, że auto jest do odbioru. Niewiarygodne - takie tempo pracy... :) i to od 8 rana. Gratuluję :)!

W drodze powrotnej zjechaliśmy nieco z drogi, aby popodziwiać z bliska wiatraki. Jedne z niewielu wielkopolskich Koźlarzy, które zostały zachowane w tak doskonałym stanie.


Widok niesamowity -  niewielkie wzgórze, a na nim stoją trzy drewniane wiatraki, obok drewniany chałupa z zabudowaniami gospodarczymi.


Szkoda tylko, że nieopodal przebiega droga szybkiego ruchu na trasie Poznań- Bydgoszcz .

środa, 10 marca 2010

Hodowla drobiu...

Wiosenny nastrój udzielił mi się w pełni. Wiedziałam, że jeśli czegoś dzisiaj nie uszyję lub nie zmajsterkuję, to chyba eksploduję :D. Potrzebuję zmian, powiewu wiosny i świeżości w domu.

Z porannego spaceru wróciłam obładowana gałązkami wierzbowymi, trzcinami, kosmkami traw i mchem. Ledwo szłam, nie mówiąc już o trzymaniu Tośka za rękę. Na szczęście maluch jest bardzo samodzielny i wyrozumiały dla matczynych fanaberii :). No i ten komfort, że nic na drodze nas nie napotka. No może z wyjątkiem spłoszonej sarny lub jelenia :).
Że owe cudeńka,  naznoszone z lasu, muszą nieco przeschnąć, zajęłam ręce szyciem.
Jako pierwsze w szale tworzenia, powstały bawełniane ptaszki  z motywem folkowym...



wydziergałam ich ponad 20 ... :) - część przyozdobi wiosenne bukiety i stroiki,  a część szybciutko znalazła wielbicieli  na Pchlim Targu2 i  jutro pofrunie do swoich nowych gniazdek :)

Do rodziny śpiewaków dołączyła również kurka brązowo-piórka.


Zasiadła na grzędzie i już jaja znosić chciała, ale ją wyśmiałam i do kuchni odesłałam :) 


Kura domowa najlepiej się prezentuje, gdy wśród garów urzęduje :D.

Podczas popołudniowego wyjazdu do sklepu, wyszperałam takie oto jajeczka :) .


Porcelanowe cudeńka i to w przystępnej cenie.

Aby nie leżały bezczynnie w kartoniku, postanowiłam wykorzystać zbiory wierzbowych witek i zrobić wielkanocny stroik...
Stoik, nie stroik ... takie oto coś powstało i zawisło w naszym salonie ...


Przy najbliższym wyjeździe do miasta,  kupię kilka tulipanów i wplotę pomiędzy gałązki, aby całość nabrała bardziej kolorowego i wiosennego charakteru

Nawet się nie obejrzałam a tu prawie północ wybiła
uciekam, bo jutro czeka nas pracowity dzień...

wtorek, 9 marca 2010

Dzień kobiet...

Być kobietą

"Być kobietą, być kobietą
Marzę ciągle, będąc dzieckiem.
Być kobietą, bo kobiety
Są występne i zdradzieckie.
Być kobietą, być kobietą,
Oszukiwać, dręczyć, zdradzać,
Nawet gdyby komuś miało to przeszkadzać.

Mieć z pół kilo biżuterii,
Kapelusze takie duże,
I od stałych wielbicieli
Wciąż dostawać listy, róże.
Na bankietach, wernisażach
Pokazywać się codziennie.
Być kobietą,
Ta tęsknota się niekiedy budzi we mnie.

Ekscentryczną być kobietą,
Przyjaciółki niech nie milkną.
Czas niech płynie w rytmie walca,
Dzień niech jedną będzie chwilką.
Jakaś rola w głównym filmie,
Jakiś romans niebanalny.
Być kobietą w dobrym stylu,
Boże daj mi.

Gdzieś wyjeżdżać niespodzianie,
Coś porzucać bezpowrotnie.
Łamać serca twardym panom,
Pewną siebie być okropnie.
Może muzą dla poety,
Adresatką wielkich wzruszeń.
Być kobietą w każdym calu,
Przecież kiedyś zostać muszę.

Być kobietą, być kobietą,
Marzę ciągle, będąc dzieckiem.
Być kobietą, bo kobiety
Są występne i zdradzieckie.
Być kobietą, być kobietą,
Oszukiwać, dręczyć, zdradzać,
Nawet gdyby komuś miało to przeszkadzać.

Ach...
Kobietą być nareszcie,
A najczęściej o tym marzę,
Kiedy piorę Ci koszulę
Albo
Naleśniki smażę."

Piosenka Alicji Majewskiej towarzyszyła mi cały wczorajszy dzień ... 
krzątałam się po domu i nuciłam ten niesamowity tekst :);
rozmarzyłam się nieco, 
upięłam włosy, zrobiłam delikatny makijaż i z pysznym obiadem na stole,
czekam na powrót męża z pracy...
słyszę ryk silnika na ogrodzie, ostanie zerknięcie to lustra...
wchodzi dumny, jak paw z czerwonym gerberem w ręce i dziwnym zawiniątkiem pod pachą;
wypowiada symboliczne "wszystkiego najlepszego", buzi, buzi... - już nie mogę się doczekać, aby dostać się do tej paczuszki - może jest w niej szkatułka na biżuterię, zestaw kosmetyków, może jakieś nowe korale, bransoletka  lub kolczyki; 
w końcu wręcza mi prezent... 
z dziecięcym wręcz zaciekawieniem otwieram... rozrywam opakowanie...
a tam...
...żaroodporne naczynie do zapiekania...

hmm ... przepiękne i jakże przydatne :)



Dziękuje Kochanie !!! 
Obiecuję, że jutro zrobię w nim Twoją ulubioną zapiekankę :).


 I jak tu być kobietą  ;) ...

 

sobota, 6 marca 2010

Sobotnie inspiracje...

Jak w każdą sobotę, dzień zaczynamy od rodzinnego śniadania.
To jeden z tych wyjątkowych dni, w którym możemy wspólnie przyrządzić śniadanie, a potem zasiąść do stołu. Smaku chwili,  dodało świeże jajko od wiejskiej kury i pajda chleba, wyciągniętego z piekarnika zaledwie kilka chwil temu . Niby nic. A dla nas prawdziwa uczta :).

Potem spacer po okolicy. 
Krocząc poprzez lasy i pola, zawędrowaliśmy do pobliskiej wsi. 
Stoi tam przepiękny drewniany dom. Choć został wzniesiony zaledwie kilka lat temu, wygląda jakby stał tam od wieków. Idealnie współgra z otoczeniem pól i lasów.
W prawdzie mamy zdecydowanie mniejszą działkę, ale o takim domu właśnie marzę.

Czyż można oprzeć się jego urokowi?



 

Ja nie potrafię :) . 
Za każdym razem, gdy koło niego przechodzę, muszę zatrzymać się choć na chwilkę i nacieszyć oko jego pięknem. 
W okresie jesienno- zimowym nie jest zamieszkiwany i wygląda dość ponuro. Ale gdy tylko nastają pierwsze cieplejsze dni, sprowadzają się do niego właściciele.  A wraz z nimi pojawiają się kolorowe kwiaty, ogrodowe ozdoby ... Dom tętni życiem, barwami i zapachami. 
To dla mnie inspiracja w tworzenia własnego drewnianego domu.  
Zapewne upłynie jeszcze dużo czasu, zanim zamienimy betony na drewniane belki. Ale już teraz planuję, jak powinna wyglądać elewacja domu, jak zagospodarować jego ganek oraz jakie kwiaty posadzić na jego parapetach. Mój nowy dom ma być moją wizytówką. Ma oddawać to kim jesteśmy. Pokazywać co nam w duszy gra i co nam ręce zajmuje. A zatem, będzie tam dużo kwiatów, wianków, suszonych ziół, na tarasie będzie mój kącik do czytania i dziergania, a przed drzwiami wejściowymi ...będą stały gumiaki. Będzie miejsce na suszenie psich kamizelek i aportów oraz stare koło ratunkowe, dekoracyjnie wplecione w elewację domu :).  W przyszłości może mała łódź i wędki...  Póki co Darek nie jest amatorem wędkarstwa, ale przeprowadzając się tutaj, ja też nie miałam pojęcia, że nauczę się zbierać grzyby, a potem przetwarzać je na różne sposoby, że nauczę się piec chleb, odróżniać ślady i odgłosy zwierzyny leśnej, że.... 
W tym miejscu, człowiek uczy się każdego dnia.

Podczas spaceru nazbierałam całe naręcze brzozowych gałązek. Po ostatnich wichurach, ścieżki były nimi usłane. A szkoda, aby takie piękności, miały się zmarnować. 
Część przeznaczę na plecenie wiosennych wianków, a część wkomponowałam w bukiecik.

 

Za kilka dni tulipany rozkwitną, a brzozowe gałązki puszczą listki. Szkoda tylko, że ich piękno jest takie ulotne.

czwartek, 4 marca 2010

Dni coraz dłuższe...

Dzisiejszy dzień rozpoczął się cudownie - obudziła mnie jasność i szczebiot ptaków :). Po miesiącach szarości, była to boska odmiana :).  I choć na dworze panował straszny ziąb, poczułam że wiosna zbliża się wielkimi krokami. 
Zachwycona tym faktem, postanowiłam zamocować na ogrodzie sznurki i rozwiesić pierwsze w tym roku pranie :D.  
Jestem wielbicielką prania suszonego na świeżym powietrzu. Uwielbiam nie tylko sam jego zapach, ale także rozciąganie go na sznurkach :). To chyba jakaś skaza rodzinna, bo od kiedy pamiętam, lubiłam pomagać mamie w wieszaniu prania, a dziś Tosiek, aż się rwie do tej czynności. Lubi podawać odzież i klamerki, ale najbardziej lubi przejażdżki w  koszu na bieliznę :) Gdy był malutki i nie potrafił jeszcze chodzić, nie wiedziałam jak poradzić sobie z zabraniem na ogród kosza z praniem i dziecka na ręku za razem. Zatem wpadłam na pomysł... wkładania go do kosza z bielizną :). Siedział grzeczniutko, majsterkował wśród klamerek, a od czasu do czasu testował walory smakowe naszej trawy. Zawsze na koniec, ciągnęłam kosz po trawie, udając lokomotywę ciągnącą wagonik. I tak nam pozostało do dziś :D.
Oczywiście pranie nie wyschło - muszę dosuszyć je w domu... ale może za kilka tygodni, nie będzie już takiej potrzeby.....



Szczerze wierzę w to, bo w lesie leży już coraz mniej śniegu, na brzegach jeziora zaczyna topnieć lód, gałązki drzew puszczają pąki, a w oddali rozbrzmiewa odgłos pojedynczo powracających dzikich gęsi. 
Nie jestem znawcą przyrody, ale 4lata mieszkania w Puszczy, nauczyły mnie, że odlatujące gęsi to znak mającego nastąpić oziębienia, a nadlatujące to zwiastun ocieplenia.  Mam nadzieję, że tak będzie  i tym razem.


Gdy mieszka się w tak wyjątkowym  miejscu, nie trudno też zauważyć, że dni stopniowo stają się coraz dłuższe. 
Do niedawna o godz. 17, za oknem panował mrok; a raczej ciemności egipskie, gdyby nie fakt, że mamy zainstalowane lampy ogrodowe. W prawdzie codziennie chodziliśmy na wieczorne, rodzinne spacerki, ale niezbyt daleko i to w asyście latarek.  Dziś udało się nam zawędrować nieco dalej i to w świetle dnia :). Hura, hura! (jak powiada Tosiek)
Już nie mogę doczekać się dni, gdy śniegi całkowicie zelżeją, a wieczorne mrozy odstąpią. Wtedy odkurzymy swoje rowery i pomkniemy " poprzez lasy, poprzez pola"  na ukochanych dwóch kółkach. Świat z perspektywy roweru wygląda zupełnie inaczej!  A wieczorkiem, po ułożeniu Tośka do snu, zasiądziemy na tarasie i przy blasku zachodzącego słońcu, będziemy sączyć herbatę i snuć plany o rozbudowie domu...

Och rozmarzyłam się... 
...i o mały włos nie przypaliłam bułeczek .
Byłaby to wieeelka szkoda, bo bułeczki maślane z rodzynkami (z przepisu wyszperanego na blogu dorotus76 ), to smakołyk całej rodzinki.

   
Bułeczki świetnie smakują na śniadanie, posmarowane powidłami lub konfiturą.

Ale także same, jako słodki dodatek do kawy, herbaty czy jogurtu naturalnego, smakują wyśmienicie.


Czyż nie wyglądają apetycznie?

Oto przepis:
  • 150 g masła
  • 500 ml mleka
  • 50 g drożdży
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 100 - 150 g cukru
  • około 0,9 kg mąki pszennej
  • 200 g rodzynek
  • 1 jajko - do posmarowania
roztapiamy w garnuszku tłuszcz i dodajemy mleko; lekko podgrzewamy całość(do 37 stopni);
odrobinę płynu odlewamy do misy i rozrabiamy w niej drożdże; 
dodajemy pozostały płyn, sól, cukier i 3/4 przygotowanej porcji mąki - wyrabiamy ciasto i dodajemy resztę mąki; 
ciasto jest dobrze wyrobione, gdy łatwo odchodzi od ścianek naczynia;
zostawiamy do wyrośnięcia - ma podwoić objętość;
następnie wyrabiamy jeszcze raz  dodając rodzynki.
formujemy gładkie i równe kulki (około 70 g każda lub mniejsze); ja robię takie maluszki do kawki;
układamy na blaszce i odstawimy do napuszenia na około 20 - 30 minut.;
kiedy podrosną smarujemy je roztrzepanym jajkiem i wkładamy do piekarnika na około 10 minut w temperaturze 220ºC


z przepisu wychodzi około 25-30 bułeczek (w zależności od wielkości) - nawet dla takich łakomczuszków jak my,  to dużo; a że niestety pieczywo drożdżowe szybko się starzeje, bułeczki po wystudzeniu, dzielę na porcje i mrożę; 
nawet po kilku dniach odpieczone w piekarniku, smakują wybornie;
  

Nie pozostaje mi zatem nic innego,  jak życzyć:  Smacznego!

środa, 3 marca 2010

Woreczki, woreczki na wiosenne porządeczki...

Choć na dworze pogoda marna i niskie ciśnienie, sprawiające, że nie tryskam energią. Postanowiłam zasiąść do maszyny. 
Lubię szyć :). 
Ale to chyba nie dziwne, gdy pochodzi się z rodziny, w której babcia, mama i cioteczki od strony mamy są z zawodu i zamiłowania krawcowymi. 
Można powiedzieć, że wychowałam się między igłą, a nitką i z turkotem maszyny w tle. 
Tak, tak ! Dobrze pamiętam, jak mama siedziała po nocach i z niesamowitym uporem wykrawała, a potem zszywała kawałki materiałów. Rano otwierałam oczy, a na wieszaku wisiała już nowa sukienka, spódniczka czy płaszczyk. Oczywiście do każdej kreacji miałam do kompletu kokardy na kucyki lub torebeczkę :D. Mama to strasznie zdolna Bestia  :P.
W  ja prawdzie nie posiadam teoretycznych podstaw kunsztu krawieckiego, ale co nieco też potrafię samodzielnie uszyć. Może nie jest to szczyt krawieckich możliwości, ale najważniejsze, że czerpię z tego mnóstwo przyjemności.

W związku z wiosennymi porządkami i reorganizacją w szafie postanowiłam uszyć worek na bieliznę.

I jakoś tak mi się dobrze szyło, że zamiast jednego, troje woreczków się urodziło...


 największy  - na bieliznę lub kosmetyki w tubkach;


 średniaczek - na mniejszą bieliznę ;) lub kosmetyki

najmniejszy - na biżuterię lub inne drobiazgi;

a oto rodzinka cała ...


woreczki wykonane są z dobrego jakościowo płótna i posiadają podszewkę;
są estetyczne, a co najważniejsze praktyczne;

do nabycia na Pchlim Targu2

poniedziałek, 1 marca 2010

Nocne robótkowanie

Jedni mówią, że noc jest od spania, a ja powiadam, że od... robótkowania. 

I tak oto dzisiejszej nocy wyczarowałam damskie bamboszki...


oczywiście z motywem wiosennym :)
kapcioszki wykonane są z granatowego sztruksu i bordowej bawełny; 
podeszwa wyposażona jest w dodatkową warstwę ocieplającą,  zabezpieczającą delikatne damskie stópki przed chłodem :); rozmiar 37 

         do przygarnięcia :)