niedziela, 28 lutego 2010

Ładowanie akumulatorków ...

Korzystając z okazji, że mamy urlop rodzicielski                                 
(Tosiek spędza weekend u dziadków :) a za oknem aura sprzyjającą pieszym wędrówkom. Zabraliśmy psy, aparat i wyruszyliśmy na dłuuugi spacer po okolicy. 
Świadoma przygód, jakie mogą stanąć na naszej drodze, opatrzyłam swoje stopy w "śliczne" ocieplane gumiaki.  
Grunt to wygoda! 
Natomiast mój mąż, dał się zwieść słonecznej pogodzie i polazł do lasu w zwykłych jesionkach :). Przykro było patrzeć,  jak zmaga się z błotem i śniegiem, gdy ja po tej samej drodze,  pomykam niczym łania.
 Ale Darek to prawdziwy twardziel.  Pomimo " niedogodności" , postanowił kontynuować wędrówkę. Zapewne na zawsze już zapamięta, że lepiej zaufać żonie, niż wracać do domu z mokrymi stopami.  

Psy biegały jak oszalałe, węsząc najdrobniejsze ślady leśnej zwierzyny. 
A my rozkoszowaliśmy się aurą i widokami.  

Jako istota zasilana energią słoneczną, łapałam nawet najmniejsze promyczki słońca.


Pomimo utrzymującej się od kilku dni dodatniej temperatury, na jeziorze wciąż zalegała gruba pokrywa lodu - znak, że tegoroczna zima była naprawdę mroźna.

Maszerując brzegiem jeziora natrafiliśmy na przycumowaną łódkę...



Nie mogłam oprzeć się pokusie...



  ...nie mam pojęcia czy to bóbr, piżmak czy inne stworzenie wygryzło te dziury; 
ale widać, że miał solidne uzębienie i "wilczy apetyt" :)



Już nie mogę  doczekać się chwili, gdy takie wędrówki będą niemalże codziennością.

Brak komentarzy: