niedziela, 28 lutego 2010

Powiew wiosny

Od kilku dni szperam w sieci i podziwiam wiosenne śliczności, które robią inne blogowiczki.
Jednak póki co, sama nie miałam weny na florystyczne wytwory.  
Wciąż byłam zanurzona w zimowym marazmie. 
 Do dziś!
Niedzielna aura i cudowny spacer nastroiły mnie do działania.
Nazbierałam wszystko co trzeba,  zakasałam rękawy i stworzyłam pierwszy w tym roku wiosenny wianek. 


Do jego wykonania użyłam surowców ekologicznych - sznurków lnianych, gałązek, mchu, suszek i wydmuszek po jajkach. A jako bazę wykorzystałam wieniec utkany z gazet i owinięty w płótno ( pomysł z House of Art ).



Zawiesiłam swoje dzieło :P w salonie i od razu poczułam powiew wiosny :). 





Ładowanie akumulatorków ...

Korzystając z okazji, że mamy urlop rodzicielski                                 
(Tosiek spędza weekend u dziadków :) a za oknem aura sprzyjającą pieszym wędrówkom. Zabraliśmy psy, aparat i wyruszyliśmy na dłuuugi spacer po okolicy. 
Świadoma przygód, jakie mogą stanąć na naszej drodze, opatrzyłam swoje stopy w "śliczne" ocieplane gumiaki.  
Grunt to wygoda! 
Natomiast mój mąż, dał się zwieść słonecznej pogodzie i polazł do lasu w zwykłych jesionkach :). Przykro było patrzeć,  jak zmaga się z błotem i śniegiem, gdy ja po tej samej drodze,  pomykam niczym łania.
 Ale Darek to prawdziwy twardziel.  Pomimo " niedogodności" , postanowił kontynuować wędrówkę. Zapewne na zawsze już zapamięta, że lepiej zaufać żonie, niż wracać do domu z mokrymi stopami.  

Psy biegały jak oszalałe, węsząc najdrobniejsze ślady leśnej zwierzyny. 
A my rozkoszowaliśmy się aurą i widokami.  

Jako istota zasilana energią słoneczną, łapałam nawet najmniejsze promyczki słońca.


Pomimo utrzymującej się od kilku dni dodatniej temperatury, na jeziorze wciąż zalegała gruba pokrywa lodu - znak, że tegoroczna zima była naprawdę mroźna.

Maszerując brzegiem jeziora natrafiliśmy na przycumowaną łódkę...



Nie mogłam oprzeć się pokusie...



  ...nie mam pojęcia czy to bóbr, piżmak czy inne stworzenie wygryzło te dziury; 
ale widać, że miał solidne uzębienie i "wilczy apetyt" :)



Już nie mogę  doczekać się chwili, gdy takie wędrówki będą niemalże codziennością.

sobota, 27 lutego 2010

Mała rzecz a cieszy

Dziś sobota - jeden z niewielu dni, w których mogę do cny wykorzystać mojego męża i pojeździć trochę po sklepach. A zatem jedziemy! Od rana wstąpiliśmy do składu tkanin, gdzie okupiłam się w kilka ciekawych i tanich materiałów (od 6 do 12zł za metr), po drodze pasmanteria - istny zawrót głowy - mają tam wszystko czego dusza zapragnie - obłowiłam się w tasiemki, koronki, lamówki, przypinki do robienia broszek i takie tam, męskim okiem, zbędne szpargały :D. Oczywiście idąc do sklepu dokładnie wiedziałam co zamierzam kupić, miałam listę i gotowy plan działania - szybko, bo mąż czeka w aucie na ulicy.  Ale jak weszłam do tego "piekielnego kramiku"  oszalałam! Byłam niczym małe dziecko zachwycające się każdym detalem. Tyle tam koronek, tasiemek, guzików, szydełkowych cacek... Każdemu kto mieszka w Poznaniu, gorąco polecam małą, niepozorną, ale rewelacyjnie wyposażoną pasmanterię na ul. Małeckiego. Dodam, że na przeciwko jest drugi z serii "piekielnych kramików", będący istnym królestwem dla miłośniczek motków i włóczek. Po powrocie do auta zebrałam burę, ale i tak było warto :P. Następnie podjechaliśmy do jednego z poznańskich centrów handlowych. Zapachniało wiosną, a więc czas na zmiany w garderobie! Kupiłam sobie śliczny jeansowy żakiecik i jeansowe rurki.  Wystarczyłoby na dziś tego szczęścia, ale wychodzę z galerii a tu... kiermasz staropolski :).  Nie mogłam oczu oderwać od gipsowych aniołków, zwierzaczków, drewnianych rzeźb, wiklinowych koszyków ... Miałam ochotę chodzić, oglądać, dotykać - po prostu rozkoszować się tymi cudami.  Niestety czułam, że niczym bat wisi nade mną spojrzenie męża. Chyba na dzisiaj wyczerpałam zasoby jego cierpliwości :( Ograniczyłam się zatem do błyskawicznego zakupu dwóch malutkich gipsowych gąsek - będą początkiem mojej kuchennej kolekcji drobiu.


Gąski to mój najmniejszy dzisiejszy zakup - zapłaciłam 5zł za dwie sztuki, ale sprawił mi on najwięcej radości.
Taka mała rzecz, a cieszy!!!

W drodze do domu, wstąpiliśmy jeszcze do marketu spożywczego, po małe co nieco na wieczór. Oczywiście nie byłabym sobą gdybym czegoś nie wypatrzyła. W małej kwiaciarni zauważyłam prześlicznego, drewnianego konika na biegunach. Cudo!  Jak dobrze, że wkrótce mam imieninki :P...

"Jeziora szum, ptaków śpiew, mały domek posród drzew..." - magia miejsca

Mała, spokojna wieś położona pośród lasów i jezior Puszczy Zielonki - to właśnie tu przygnał nas los, w pogoni za wymarzonym domem. 

Od kiedy pamiętam, oboje śniliśmy o domu z dala od zgiełku miasta
-" mały drewniany domek z okiennicami, wypełniony zapachami i przedmiotami z duszą, dookoła gromadka zwierzaków i bawiących się wśród nich dzieciaków " :) .

Jako bardzo młode małżeństwo bez kapitału, mieliśmy znacznie okrojone możliwości . A konkretnie niemalże ich brak :D.  Jednak pewnego dnia na naszej drodze pojawiło się to oto ogłoszenie : " (...)dom letniskowy pod zabudowę całoroczną położony pośród malowniczych lasów Puszczy Zielonki, nad brzegiem jeziora(...); powierzchnia 90m2 (łazienka, kuchnia, dwie sypialnie, pokój dzienny, pokój kominkowy w przyziemiu ); dom do remontu, cena ... (...)" przystępna :) . 
Zapadła decyzja: "trzeba jechać i sprawdzić". Zaoferowany dom daleki był od naszego ideału. Jednak miejsce, w którym był położony pokochaliśmy od razu.  Dookoła cisza, spokój, słychać jeziora szum, ptaków śpiew... i lasów przestworza.

Na św. Patryka miną  4 lata jak tutaj osiedliśmy. 
Wiele się w tym czasie  pozmieniało :), ale jedno wciąż pozostało 
                              - przekonanie, że jest to miejsce magiczne.  
Miejsce, w którym czas płynie wolniej, a  rytm życia wyznaczają pory roku i dnia.  
Miejsce, w którym człowiek pragnie żyć w zgodzie z naturą.
Miejsce, w którym słyszy się własne myśli i odkrywa swoje powołanie.
Miejsce, w którym wszystko jest harmonijne, logiczne. I ludzie są jacyś życzliwsi, mniej zabiegani. 
Miejsce, w którym chce się żyć!!!

Czyż to nie jest najważniejsze?

Dom wyremontujemy lub przebudujemy z czasem, 
do odległości od najbliższego przystanku autobusowego
- przywykłam -  to tylko 3,8 km a spacerów nigdy za wiele :), 
a co do częstych przerw w dostawie prądu i wody 
- no cóż ...musimy zaopatrzyć się w agregat prądotwórczy i własne ujęcie wody :D. 
To i tak niewielka cena jaką przyszło nam płacić za mieszkanie tutaj.
 
To miejsce daje nam szczęście! A chyba najlepszym tego dowodem jest fakt, że 2 lata temu w naszym gnieździe wykluło się  pisklę - Antoni Marek- potocznie Tosiek .